Rozdział 4
Minął dopiero
tydzień, od rozpoczęcia mojego „związku”, a ja już byłam wykończona. Nie było
chyba osoby, która nie zadawała żadnych pytań. W dodatku zdarzało się, że jedna
osoba parę razy pytała o to samo. To było naprawdę denerwujące.
Ustawienie na
budzik mojej ulubionej piosenki nie było dobrym pomysłem. Po pobudce od razu
znienawidziłam jeden z utworów LMC, jednak tekst przynajmniej zachęcił mnie do
pójścia do miejsca zwanego przez nastolatków piekłem, czy też więzieniem. Dla
mnie szkoła nie miała żadnego znaczenia. Chodziłam do niej, trochę poudawałam
kogoś innego i tyle. A teraz i dla mnie szkoła była rajem szatana. Miałam nadzieję, że dzisiaj wszyscy zapomną,
o moim rzekomym związku, ale cóż. Nadzieja matką głupich.
- Shayia,
Shayia! – Zawołał mnie ktoś z korytarza. Odwróciłam się na pięcie. Zobaczyłam
wysokiego blondyna, z irytującym uśmiechem na ustach. Od razu poznałam w nim
kogoś kogo nienawidzę.
- Jun Takeshima… - Mruknęłam, a moja obojętna mina zmieniła
się w grymas niezadowolenia. Chłopak
podszedł do mnie razem ze swoją grupką. Westchnęłam i mruknęłam coś, co miało
brzmieć jak „cześć”. Niestety wyszło z tego zupełnie nowe i nie znane, chińskie
słowo.
- Co ty tam mruczysz?
– Spytał robiąc jakąś dziwną miną. Zawsze mnie denerwował. Nie wiem czy to
przez to, że znał moją prawdziwą osobowość i nabijał się z tego, że boje się ją
pokazać, czy też przez zazdrość. Każdy ma jakieś sekrety, złe wspomnienia, a on
nic takiego nie posiadał.
- Nic. Po co mnie wołałeś? – Odparłam beznamiętnie, a ten
znowu się uśmiechnął. – Chętnie bym mu zdarła z twarzy ten irytujący uśmieszek.
– Pomyślałam sztucznie się uśmiechając.
- A no wiesz, słyszałem o twoim związku z jakże niesamowitym
i przystojnym Shoshim Itami, i tak jakoś się zaciekawiłem jak daleko
zaszliście. – Odpowiedział na moje pytanie, jednak mi odpowiedz się nie
spodobała, a na mojej skroni pojawiła się niebezpiecznie pulsująca żyła.
- Wiesz, ja cię nie pytam jak daleko zaszedłeś ze swoimi dziwkami. – Odparłam bez
zastanowienia. Natychmiast tego pożałowałam, ponieważ jego grupka spojrzała na
mnie zaskoczona. – Żartuję! – Uśmiechnęłam się szturchając go lekko w ramie. –
Całowaliśmy się, a co? – Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, a potem posłałam mu i
jego paczce słodki uśmiech. Jun miał już się odezwać, lecz zadzwonił dzwonek. –
Ojć, jestem spóźniona. Pa! – Krzyknęłam i oddaliłam się od nich, energicznie
machając im na pożegnanie. Gdy znikli z zasięgu mego wzroku odetchnęłam z ulgą
i spokojnie pomaszerowałam do klasy.
Na moje
nieszczęście spóźniłam się, ale nauczyciel nic sobie z tego nie zrobił, więc
jak gdyby nic się nie stało.
- Yo . – Przywitałam się grzecznie z Risu, lecz ten tylko na
mnie spojrzał, prychnął i odwrócił wzrok. Inaczej mówiąc zwyczajnie mnie
„olał”, jakby powiedziałaby większość dziewczyn. Zdziwiłam się lekko, ale
postanowiłam, że pogadam z nim na przerwie, więc spokojnie usiadłam w mojej
ławce i gapiłam się na zegarek, z nadzieją, że jestem córką jakiejś wiedźmy i
wzrokiem przyśpieszeń czas, jednak kolejny raz dzisiaj moja nadzieja była
zbytnia.
Na przerwie
Risu nadal traktował mnie jak powietrze, na następnej również. Postanowiłam, że
napiszę mu karteczkę. Na trzeciej lekcji wyrwałam z notatnika kartkę i
napisałam coś na niej, a następnie rzuciłam mu ją na ławkę.
Risu, czemu traktujesz mnie jak powietrze? Coś się stało?
Ten spojrzał na mnie zdziwiony i przeczytał karteczkę.
Mruknął coś pod nosem i zgniótł ją. Gdy nauczyciel nie patrzał kartka
przeleciała całą klasę zgrabnie lądując w koszu. Niesamowicie się zdziwiłam.
Nie wiedziałam co mu się stało, czemu tak mnie traktował.
Gdy zadzwonił
dzwonek, Risu niemal od razu zniknął z klasy. Chwilę zastanawiałam się czy
pójść za nim czy nie, w końcu postanowiłam, że pójdę za nim. Poderwałam się z
miejsca i wybiegłam z klasy. Gdy stanęłam przed klasą zaczęłam się rozglądać. W
końcu zauważyłam mojego przyjaciela. Był daleko, więc zaczęłam biec w jego
stronę. Gdy byłam już w miarę blisko, ktoś wyszedł zza zakrętu i razem z tym
ktosiem wylądowałam na ziemi.
- P-przepraszam! – Krzyknęłam cicho i ignorując to, że
powinnam wstać, zaczęłam kiwać głową przepraszająco.
- Nic się nie stało. – Odparł poszkodowany. Ten głos kogoś mi
przypominał. Podniosłam wzrok i zauważyłam przewodniczącego. Po chwili chłopak
wstał i podał mi rękę, a ja korzystając z jego pomocy wstałam.
- Przepraszam, śpieszę się i w ogóle… - Mruknęłam cicho, po czym nie czekając na odpowiedz, ominęłam
chłopaka. Niestety Shosha złapał mnie za nadgarstek i tym samym zatrzymał mnie.
Spojrzałam na niego zirytowanym głosem, a on się miło uśmiechnął. Już chciałam
spytać o co mu chodzi, lecz zorientowałam się, że jesteśmy na środku korytarza,
a na naszych sylwetkach spoczywa wzrok innych uczniów. – Gdzie się wybierasz? –
Spytał, a ja westchnęłam cicho. Zaczęłam w myślach szukać jakiejś wymówki.
Niestety zbyt mądra nie jestem, a przez to nie jestem w stanie wymyślić czegoś
na szybko, tak więc wpadłam tylko na chorobę.
- Nie za dobrze się czuje, idę do domu. – Odparłam po chwili,
a następnie cicho zakaszlałam, aby wiarygodniej to zabrzmiało. Brunet zrobił
zmartwioną minę, dookoła dziewczęta krzyczały, a ja miałam ochotę zwymiotować,
bo jego wzrok śmiał się ze mnie.
- W takim razie Cię odprowadzę. – Powiedział i nie czekając
na moją reakcje pociągnął mnie w stronę wyjścia ze szkoły.
Mimo moich sprzeciwów ciągnął
mnie tak aż do mojego domu. Miałam ochotę go zabić, przecież wiedział, że tylko
udaję, ponieważ mam coś ważnego do roboty, ale nie… Musiał, no bo po prostu
musiał zrobić mi na złość i wytargał mnie pod mój dom. Właściwie to skąd on wie
gdzie mieszkam?
- Z dnia na dzień coraz bardziej Cię nienawidzę… - Mruknęłam
zdenerwowana, a on uśmiechnął się chytrze. Prychnęłam cicho i nie zwracając na
niego uwagi powędrowałam w stronę drzwi domu. Po chwili znalazłam się już w pomieszczeniu.
Nawet nie odwracając się, aby pożegnać się z moim „chłopakiem”, choć bardziej
pasowało tu słowo wróg, trzasnęłam drzwiami.
Zdenerwowana zdjęłam szybko buty i pobiegłam do salonu. Rzuciłam się na
kanapę i zaczęłam piszczeć w poduszkę. Zawsze dzięki temu mogłam wyładować
agresje, a żadna istota żywa na tym nie cierpiała. Pokojowe rozwiązanie.
Kiedy już
wyładowałam swoją agresję na bezbronnej poduszce, leniwie wstałam i ruszyłam w
stronę kuchni. Przez okno spojrzałam czy Shosha nadal tam stoi. Kiedy nie
zobaczyłam jego sylwetki, odetchnęłam z ulgą i wróciłam do salonu.
Po paru
godzinach leżenia, a właściwie spania, bo jakimś sposobem zasnęłam na nie
wygodnej kanapie, wstałam w celu zjedzenia czegoś. Byłam głodna jak wilk, a mój
brzuch co chwilę mi o tym mówił. Obrzydzał mnie dźwięk burczenia w brzuchu,
więc w końcu dałam mu spokój i zajrzałam do lodówki.
- No brzuszku, masz pecha, pusta lodówka. – Mruknęłam jakby brzuch był psem.
Niestety koniec końców musiałam iść do supermarketu, w celu zrobienia zapasów
na dalsze życie.
Gdy w czasie
drogi do mojego ukochanego domku, przechodziłam przez most, kątem oka
zauważyłam na brzegu jakiś karton. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby brązowa,
mokra przez padający deszcz, tekstura nie ruszałaby się. Od niechcenia
powędrowałam do tego kartonu. Przyklejona była do niego jakaś kartka, jednak
ciężko było ją przeczytać przez to, że była całkowicie przemoczona. Widocznie
podczas, gdy ja spałam, na zewnątrz nie było zbyt ładnej pogody. Jak ja się
cieszę, że ją przespałam.
Gdy rozmyślałam o pogodzie, usłyszałam ciche miauczenie. Z początku
przestraszyłam się lekko, lecz po chwili uspokoiłam się i zajrzałam do kartonu.
Leżał w nim malutki, czarny kociak. Od razu zaczęłam mu współczuć. Jego futerko
kleiło się do siebie, przez to, że było mokre. A on sam cały czas cichutko
miałczał. Bez zastanowienia delikatnie podniosłam kociaka. Był leciuteńki.
Wyglądał na jakieś pół miesiąca, lecz mimo wszystko nie powinien być aż tak
lekki. Delikatnie przycisnęłam do siebie czarne stworzonko, aby je choć trochę
ogrzać, a następnie szybkim krokiem zaczęłam iść do domu.
Gdy w końcu
weszłam do ciepłego pomieszczenia, rzuciłam wszystkie torby i zajęłam się
kotem. Przygotowałam mu jakieś ciepłe posłanie i mleko do picia. Po chwili
znalazłam w szafce jakąś konserwę dla kota. Kiedyś dokarmiałam kota sąsiadki,
więc zapewne stąd miałam żarcie dla tych kreatur. Tak, kreatur. Nienawidzę
kotów, jednak ma natura już taka jest, że nie mogę obojętnie przejść obok
czegoś takiego. Może mi się pofarci, i ten kot wyrośnie na normalne zwierzę, a
nie na pana „Nie podchodź do mnie, chyba, że masz kiełbasę. A jak nie masz, to
cię podrapie i nasikam Ci do butów.”
Cóż, nadzieja matką głupich.
Kociakowi od
razu spodobało się posłanie obok kanapy. Sama byłam zmęczona, więc położyłam
się na kanapie, i zaczęłam słuchać spokojnego, a zarazem głośnego mruczenia
kota. Nie wiem czemu, ale dzięki temu uspokoiłam się.
- Chyba jednak Cię polubię… - Uśmiechnęłam się w stronę kreaturki.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy zasnęłam. Ale wiem, że miałam naprawdę
dziwny sen…
Następnego
dnia obudziło mnie walenie w drzwi. Przeciągnęłam się leniwie, po czym
podparłam się na łokciach. Przez okna wdzierały się promienie słoneczne, tym
samym oświetlając pomieszczenie.
Walenie w drzwi nie ustawało, a wręcz z każdą sekundą stawało się jeszcze
głośniejsze. Mruknęłam coś pod nosem i pragnąc spokoju wstałam, aby otworzyć
drzwi i opieprzyć złego człowieka, który śmiał mnie zbudzić.
Jednak chęć wyzywania zniknęła, gdy w drzwiach zauważyłam Risu. Przywitałam się
cicho i wpuściłam go do środka. Okazało się, że chciał wytłumaczyć wczorajszą
sytuacje. Wytłumaczyłam mu wszystko i oznajmiłam, że pomiędzy mną a
przewodniczącym nic nie ma. Od razu polepszył mu się humor, a dzięki temu i ja
mogłam się spokojnie uśmiechać. Zaczęłam z nim rozmawiać o wszystkim i o niczym, a w tym czasie kociak ciągle
ocierał się o moją nogę.
- Myślałem, że nie lubisz kotów. – Powiedział, a ja zaśmiałam
się gorzko.
- Owszem, ale nie mogłam go zostawić. Był cały przemoczony i
mieszkał w rozpadającym się kartonie. – Wytłumaczyłam szybko. – A właśnie… Ten
sierściuch mi się dzisiaj śnił… - Na przypomnienie o śnie wybuchłam śmiechem.
- … Widzę, że musiał być śmieszny. – Zaśmiał się brunet, a ja
pokiwałam twierdząco głową.
- Śniło mi się, że ten kociak czyta książkę pt: „Dominacja
nad światem dla kotów.” – Powiedziałam rumieniąc się. No bo komu śnią się takie
sny? Od razu każdy mysli, ze albo się coś brało, albo jest się psychicznie
chorym.
Risu na moje słowa wybuchnął niepohamowanych śmiechem, a ja poszłam w jego
ślady.